Od kilku miesięcy byłam dumna posiadaczka prawa jazdy. Zrobienie go po czterdziestce, to był dopiero wyczyn Byłam z siebie niezmiernie dumna i za wszelką cenę chciałam udowodnić rodzinie i znajomym, że nie jestem „niedzielnym kierowcą”.
Oczywiście zaliczyłam mnóstwo drobnych wpadek początkującego kierowcy, ale za żadne skarby świata nikomu się do tego nie przyznawałam. W końcu wszyscy zaczęli wierzyć, ze jestem urodzonym i mistrzem kierownicy. Ja sama w to w końcu uwierzyłam.
W ciągu roku nabrałam takiej pewności siebie, że postanowiłam znów zaskoczyć wszystkich i samotnie wybrać się nad morze. Przejazd przez cała Polskę w ogóle mnie nie przerażał. Czułam się za kółkiem bardzo pewnie, a współczesne autostrady ułatwiały znakomicie dotarcie do celu. No i od czego była nawigacja!
Nic nikomu nie mówiąc, zaczęłam się pakować. Posprzątałam samochodzik i umyłam na myjni bezdotykowej. Byłam gotowa na wyprawę. Przynajmniej tak mi się wydawało…
Gdy przejechałam pierwsze 100 kilometrów zadzwoniłam do męża. Okropnie na mnie nakrzyczał i powiedział, że przygotowałby auto, gdybym mu powiedziała o wyjeździe. Obraziłam się i poinformowałam, że nie jestem głupia, sprawdziłam, że auto ma ważny przegląd i wiem, co zatankować. Zdenerwowany chciał mi coś jeszcze mówić, ale przerwałam mu mówiąc, że się odezwę gdy już będę na miejscu w Kołobrzegu.
Gdy wypiłam na stacji pyszną kawę i zjadłam hot doga, wrócił mi humor. Wyruszyłam w dalsza drogę, kierowana aksamitnym męskim głosem nawigacji GPS. Droga ekspresowa, a potem autostrada, coraz szybciej przybliżały mnie do celu. Na jednym ze zjazdów aksamitny głos nakazał mi kierować się w lewo i nagle znalazłam się wśród pól i zielonych łąk. W końcu otoczyły mnie sosnowe lasy, a droga zmieniła się w wąska gminną drogę
Zaniepokoiłam się dopiero, gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej skrzyżowań ze światłami, rond, a w końcu kilkupasmowa miejska ulica!. Jechałam jednak dzielnie, zgodnie ze wskazówkami nawigacji. Jednak gdy znalazłam się wśród autobusów i torowisk tramwajowych, przed jedną z kamienic nawigacja poinformowała: „Dotarłeś do celu”. Byłam chyba w szoku, bo dobre dziesięć minut stałam wśród budynków w centrum Bydgoszczy i dopiero głośne trąbienie samochodów ustawionych za mną, wyrwało mnie z tego stanu. . Musiałam w czasie jazdy przypadkowo dotknąć wyświetlacza i przełączyć Kołobrzeg na Bydgoszcz.
Gdy napięcie zaczęło ze mnie opadać, zauważyła, że świeci się kontrolka, o której tyle nam mówiono na szkoleniu – olej! Chciało mi się płakać, bo uświadomiłam sobie, ze w bagażniku na pewno nie mam oleju. Wyjęłam bańkę, bo musiałam zmieścić walizkę…
Zatrzymałam się na najbliższej stacji paliw i zgodnie z instrukcją ze szkolenia, zbadałam bagnetem stan poziomu oleju. Katastrofa! Oleju było trochę na dnie zbiornika! Weszłam do sklepu na stacji i spytałam o olej do mojego auta. miła sprzedawczyni zapytała mnie o rodzaj, który mnie interesuje. Nie miałam bladego pojęcia. Pomyślałam jednak, że olej to olej i wezmę najlepszy syntetyk. Nie zastanowiłam się, czy można mieszać oleje silnikowe . Już cieszyłam się, że mąż mnie pochwali za zaradność. Po daniu oleju pojechałam w dalsza drogę.
Późnym wieczorem dotarłam na miejsce, Zaparkowałam samochód i zakwaterowałam się w pokoju. Dałam znać mężowi, ze dotarłam szczęśliwie i bez problemów. Do niczego więcej się nie przyznałam. Spędziłam miło tydzień korzystając z kąpieli słonecznych i morskich.
Samochód odpaliłam dopiero przed wyjazdem do domu. To znaczy spróbowałam odpalić, bo silnik zawył i po kilku próbach wejścia na obroty umilkł na amen. Prawie wszystkie kontrolki świeciły jak lampki na choince.
Uprzejmi właściciele willi w której mieszkałam, polecili mi znajomego mechanika. przyjechał, wszystko dokładnie sprawdził komputerem i spytał o…olej. przyznałam się do dolania syntetyku. Okazało się, że nie można łączyć oleju mineralnego z syntetykiem, bo zatrze się silnik.To się właśnie stało. Skruszona, zadzwoniłam do męża. Wezwał lawetę z ubezpieczenia i na niej moje autko wróciło do domu, a ja, skruszony przestępca, wraz z nim.